5/2001
WIGILIJNE POLOWANIE

Gorączka przedświątecznych zakupów, nastrój oczekiwania na radość pod choinką, na prezenty, które ciągle spodziewamy się otrzymać, emocje związane z dobieraniem upominków, które zamierzamy dać najbliższym, czy na pewno będą zadowoleni? Czy kupione wcześniej uda się zachować w dyskretnej tajemnicy, aby były jednak miłym zaskoczeniem. Wzmorzone przygotowania kulinarnych smkołyków, zapach pieczonego ciasta, sałatki, bigosu który dochodzi w dużym garnku, odgrzewany codziennie. Wreszcie potrawy na kolację wigilijną i karp pływający w wannie, którym nikt inny tylko ja się zajmę.

Któż nie wspomina Świąt Bożego Narodzenia sięgając do najdawniejszych czasów wieku dziecięcego i wczesnej młodości. Dla mnie to zapach dymu wymieszanego z wonią boczków i szynek, które wcześniej peklowały się w kamiennm garnku, wędzonych w prostej wędzarni - beczce metalowej bez dna, okopanej ziemią z dwumetroewym tunelem prowadzącym do paleniska. Rąbanie drewna olchowego i pilnowanie aby temperatura wędzenia była właściwa, aby się nic nie przypaliło, lub aby ogień nie wygasł.

Na balkonie zając już dwa tygodnie powinien kruszeć i trzeba zdążyć z niego zrobić pasztet, to też raczej męska robota. A tego zająca jeszcze nie ma, ostatnia szansa w najbliższe wigilijne polowanie, trzeba go mieć koniecznie.

Choinka już przed domem lub w garażu, czeka na ubranie w błyszczące ozdoby. Ustawimy ją jak zwykle na swoim miejscu, czy może w tym roku znajdziemy lepsze, tak aby było widać jej bogactwo już od drzwi wejściowych, tak aby z każdego miejsca w mieszkaniu była widoczna, aby nawet z zewnątrz, przez okna jej światełka było widać z ulicy. Ładna ta choinka? Zgrabna, czy może trzeba będzie ją obrócić odpowiednio, którąś stroną do kąta, lub ściany, aby ukryć niedostatek naturalnej urody. Gdzie się znów podział stojak i jak zadbać aby w ogrzewanych mieszkaniach stała choć do Trzech Króli, a może nawet miesiąc, nie gubiąc igieł? Lampki, czy zaświecą od razu różnokolorowym blaskiem, czy trzeba będzie wymienić którąś przepaloną żarówkę. Bombek się kilka potłukło przy rozbieraniu w ubiegłym roku, starczy, czy może dokupić choć jedno opakowanie? Opłatek już przyniesiony do domu, kilka kawałków owiniętych kolorowym paskiem papieru z gwiazdką i zielonym drzewkiem, każdy z innym rysunkiem wytłoczonym, odciśniętm delikatnie na powierzchni, a jeden listek kolorowy - różowy, dzieci pytają dlaczego te są białe a ten inny i trzeba im to wytłumaczyć.

Święta Bożego Narodzenia za kilka dni, jest niedziela i polne polowanie wokół lasów przyległch do podmiejskich wiosek, Borkowa i Białego Błota. Wigilijne polowanie, zakończone opłatkiem łamanym przy ognisku i życzeniami świątecznymi z odpuszczaniem sobie różnych uraz, wzajemnych dąsów i grzeszków nagromadzonych przez cały rok. Potem będą kolędy zaintonowane w leśnym zaciszu gdzieś na polanie, jeszcze w kościołach kolęd nie śpiewają a my już je śpiewamy w lesie. Kilkanaście strzelb, to w sam raz tyle aby polowanie przebiegało sprawnie, rozprowadzanie myśliwych po linii i zachodzenie na stanowiska, było niezbyt uciążliwe. Podział miedzami tutejszych pól i stosunkowo gęsta sieć polnych dróg, wytyczających w naturalny sposób wielkość branych miotów, sprawiają iż taka liczba myśliwych jest optymalna. Można się spodziewć więc, że pokot będzie bogaty, powinien też go okrasić czerwienią płomiennej sukni niejeden lis. Przypadkowe bażanty też z pewnością nagonka podniesie i przyjdą górą na linię strzelców. A jeśli zdarzy się iż taki kogut przeleci wzdłuż nad linią stanowisk, odpowiednio wysoko i z dużą prędkością, to wywoła istną kanonadę i często ujdzie zdrów. Będzie później dużo dowcipkowania na temat pudlarzy. Zawsze tutaj tak bywało. Spodziewamy się dobrego rozkładu zajęcy, powinno starczyć dla wszystkich, tym bardziej iż obowiązuje bardzo demokratyczna zasada podziału po jednym dla każdego, a ci którzy strzelili kilka sztuk, dopiero po zaspokojeniu potrzeb wszystkich uczestników polowania, zabiorą dla siebie swoje nadwyżki. Polowanie wigilijne ma taką, dającą zadowolenie dla wszystkich, formułę. Laski o nieregularnej linii obrzeży, są doskonałym schronieniem dziennym dla zwierzyny drobnej, głównie zajęcy a i dzik czasem się tu położy po całonocnym żerowaniu, jeśli go ranek zaskoczy.

Jeszcze przed chwilą granat nieba upstrzony był gwiazdami i zaledwie nad horyzontem od wschodniej strony wyraźniejsza bladość zaczynała się mieszać z przebłyskami purpury przedświtu, jeszcze pełnia księżyca rzucała cienie drzew na śnieżne indygo, lecz resztki czerni nocy musiały ustąpić potędze światła przychodzącego z pierwszymi promieniami słońca, które najpierw poprzedzała gama czerwieni, od delikatności barwy płatków dzikiej róży do antocjanów i amarantów na wysokich postrzępionych cirrusach, zwiastunach pięknej zimowej aury dzisiejszego dnia. Potem niebieskość czystego firmanentu zapanuje całkowicie a bursztynowa tarcza wznosząca się wyżej i wyżej osiągnie jasność białego złota, którego ludzka źrenica nie odważy się zmierzyć. Jest rześki zimowy poranek, zapowiada się piękny dzień.

Stoimy już na stanowiskach. Możliwie bazszelestne zajście i zajęcie wylosowanych wcześniej miejsc, trwanie w absolutnej ciszy kilka minut, wsłuchiwanie się w rytm własnego serca, które jakoś niepotrzebnie się rozbrykało i tłumienie oddechu aby nie tylko poświstem czy sapaniem był niesłyszalny, lecz także parą na mrozie nie może zdradzić człowieka. Pierwsze pędzenie to pola przyległe do Borkowa, z których nagonka ma ruszyć zające. Ich naturalnym kierunkiem ucieczki będzie ściana lasu. Linia myśliwych rozciągnięta jest w lesie, nie dalej niż sto metrów od równoległego skraju pól. Dalekie z początku odgłosy kołatek i pokrzykiwania nagonki, ledwie wyławialne wyczulonym na kierunek z którego mają przyjść, uchem, powoli nabierają rytmiczności i realnych wymiarów hałasu mającego obudzić szaraki w kotlinach.

Nieśmiałe oczekiwania pierwszych wrażeń nabierają konkretów w suchym trzasku złamanej w głębi miotu gałązki. W opadłej okiści strąconej skrzydłem ptaka, czy bliskim szmerze myszy poruszającej się wśród suchego, zmrożonego listowia. Trzeba znaleźć okiem wyobraźni spodziewane skrzyżowanie dróg wędrówki zwierza z linią celowania bedącą przedłużeniem lufy dubeltówki. Odległość strzału też jest ważna, choć tu w lesie widoczność do przodu mocno ograniczają gęste świerki. Lecz jeszcze można oddać strzał do tyłu po przekroczeniu linii myśliwych przez pędzącego zająca. Za plecami jest dosyć rzadka drągowina, będzie łatwiej trafić niż w gąszczu. A może przyjdzie powolnie kicając przekonany o bezpieczeństwie jakie daje przyjazny gąszcz? Stan takiego oczekiwania, potęgującego się napięcia i emocji powiększających się z każdą minutą, mógłby się nigdy nie kończyć.

Niechby trwał.

Jest więcej wart niż radość z celnego, skutecznego strzału.

Tym bardziej, że nie muszę dziś zająca strzelić. Jest wszak polowanie wigiljne, mogę go otrzymać w zamian za symboliczny zwrot dwóch patronów, koniecznie dwóch - to należy do dobrego obyczaju, nawet jeśli strzelający zużył tylko jeden nabój. To jest też swoisty komfort psychiczny, taki luz. Zabijanie wyzwala zbyt wiele stresów. Niech to zrobią inni. Nigdy nie pasjonował mnie wyścig o ilość, raz tylko byłem, zresztą przypadkiem, królem polowania i wrażenia pozostały mi raczej mało przyjemne. Nie skrywana zazdrość niektórych popsuła całą radość. Potem już mi nie zależało na takiej przyjemności.

Myśli znów poleciały do świątecznych przygotowań. Kartki z życzeniami już wysłane, ale czy nie zapomnieliśmy o kimś? Zawsze planowałem zrobić taką listę rodziny i znajomych do których należy posłać świąteczną kartkę i zawsze taka prowizorka, niepewność, bo może ktoś nam przysłał życzenia do kogo dotychczas nie było w zwyczaju kartki posyłać. I tak o kimś się zapomni. Trzeba jednak tę listę zrobić. Kartki świąteczne na Boże Narodzenie i Nowy Rok zawsze wieszamy na choince jako jeszcze jedną ozdobę i to nie byla jaką. Wiele osób oglądając z bliska udekorowane drzewko, czyta także wiszące na nim kartki. W tym roku zrobię listę. Zrobię.

Nagonka zbliżyła się już do ściany lasu. Gonitwa myśli w niczym nie rozprasza koncentracji zmysłów na otoczeniu. Nastawione na odbiór odgłosów dochodzących od strony zbliżającej się nagonki, dają szansę na lepsze przygotowanie się, na uniknięcie zaskoczenia. Wzrok stara się przebić gąszcz splątanych gałęzi, słuch wyłowić te właściwe szmery, które poprzedzą ukazanie się zwierza. Nawet dla węchu jest pole do popisu jeśli w miocie są dziki. Ich silny odór w okresie huczki daje się rozpoznać nawet najbardziej ułomnemu z ludzkich zmysłów jakim jest powonienie. Zwykle ruja dzików ma swoją kulminację na początku grudnia ale trwa około miesiąca, więc mogła się nie skończyć jeszcze. Czarnuchy łączą się wtedy w duże watachy, odyńce walczą między sobą i zachowują się hałaśliwie. Lecz tym razem nos nic mi nie mówi. Dajmy sobie spokój z dzikami. Nagonka z pewnościę już pokonuje pierwsze zakrzaczone wierzbą, leszczyną i mizerną olchą, metry mieszanego młodnika świerkowego.

Nagle buchnął strzał!

Pojedyńczy. Z lewej flanki.

Każdy oczekiwał już palby lecz taki pierwszy huk elektryzuje, podskoczyłem niemal cały w emocjach.

I cisza.

I wtedy w miocie blisko przed moim stanowiskiem zakotłowało się!

Rumor giętych pod naporem krzaków! Trzask łamiących się gałęzi!

Śnieżne nawisy spadające z tumanem pyłu!

Rozchwiane wierzchołki niewysokich brzózek!

Tego nie mógł zrobić zając, nawet wiele zajęcy, ani lis czy jakakolwiek zwierzyna drobna. Może to sarny, króre gwałtownie podniosły się z legowisk, skoczyły trzema susami i stanęły w miejscu, nasłuchując. Na sarny nie polujemy dzisiaj, zresztą w ogóle na zbiorowych polowaniach saren się u nas nie strzela. Rzuciłem okiem na sąsiadów, staliśmy blisko, co trzydzieści kroków. I ten z prawej, i ten z lewej pospiesznie przeładowywali broń, wyjmując naboje śrutowe przygotowane na zająca lub lisa i wkładają w lufy breneki. Robili to najciszej jak można, aby metaliczny trzask zamków nie zdradził ich stanowisk.

Zrobiłem to samo.

A więc są w miocie dziki?

Watacha, bo z pewnością nie pojedynek!

Wszyscy na linii myśliwych przeładowali strzelby. Nie wiadomo gdzie pójdą.

Może przewalą się przez stanowisko tylko jednego myśliwego, dając mu szansę na pięknego dubleta, lub skompromitują go po dwóch haniebnych pudłach. Może rozsypią się w różnych kierunkach i będą wychodzić pojedyńczo, dając okazję do wielu celnych strzałów. Może uderzą na nagonkę, co bywa często w leśnych polowaniach, ale tym razem nie bardzo w to wierzyłem, musiały by wyjść na odkryte pola, co nie jest w ich zwyczaju. Raczej poszukają ratunku w lesie.

Z bronią przy ramieniu wycelowaną w gąszcz, czekam.

Sąsiedzi podobnie jak ja gotowi do strzału, również czekają.

Ponownie na lewej flance rozległ się strzał, tym razem z dwóch luf. Również z prawej.

Zające przyciśnięte przez nagonkę szukały dróg ucieczki i ci spośród nas, którzy nie mogli wiedzieć o dzikach, spokojnie kładli szaraki. My na głównej linii puszczamy zające bez strzału, mamy już breneki w lufach, no i dzik - taka okazja, nie wolno zmarnować. Nagonka nauczona zachowania się ciszej w końcowej fazie pędzenia aby nie płoszyć hałaśliwością zwierzyny w następnym miocie, powoli zbliżała się do linii myśliwych. Słychać coraz wyraźniej z różnych stron szumy, trzaski gałązek, niegłośne rozmowy. Musi się to niebawem skończyć!

Ruch się zrobił gwałtowny przed nami!

Idą już zdecydowanie na ukos pomiędzy mną i sąsiadem z lewej!

Zbliża się rumor, tupot, trzask i wszystkie odgłosy panicznej ucieczki!

Gąszcz jest tak nieprzenikniony, ciągle nie widać czarnych sylwetek.

Tylko kończyny migają na śniegu pomiędzy pniami drzew!

Myśli gwałtownie analizują sytuację. Niebawem strzał w miot będzie nibezpieczny dla sąsiada, kula może przejść zbyt blisko przed jego stanowiskiem i jeśli zrykoszetruje, to może być nieszczęście. Mi grozi to samo, bo jego lufy kierują się coraz bardziej w moją stronę.

Postanawiam nie strzelać w miot.

Puszczę przez linię i oddam strzał w rzadkiej drągowinie za plecami.

Już się cieszę na widok rulujących w ogniu dwóch, dwóch - bo jedna kula dla pierwszego, druga dla drugiego. Mierzyć na gwizd!

Mierzyć za ucho! Niech zrulują!

Nie pozwolić odejść zbyt daleko między drzewa!

Strzelać szybko, raz po raz, może zdążę przeładować i jeszcze posłać trzecią i czwartą kulę do osatnich, które wyjdą z miotu.

Może Święty Hubert będzie łaskawy.

Myśli przelatują jak błyskawice! Sąsiad też ma doskonałą okazję, nawet za linią będzie miał lepiej strzelić niż ja. Idą wszak ukosem, ja będę miał coraz gorzej trafić, on coraz lepiej. Odwrotnie niż przed linią. Nawet jak nic nie strzelę, to on i następny myśliwy na pewno coś w ogniu położą!

Co za piękny dzień!

Co za piękne polowanie i to już od pierwszego miotu!

I wtedy stało się coś strasznego!

Tego nie można było przewidzieć, ani zgadnąć!

Serce mi stanęło, nogi zrobiły się jak z waty, puls uderzył w skronie a ciemność w oczy!

Prosto pod wycelowane lufy ze świerkowego młodnika, sapiąc i buchając parą, na oślep, w panice, z siekierami w ręku wybiegło trzech przerażonych wyrostków!

Przyszli po choinki do lasu niedzielnym świtaniem.

Ryszard Suty