4/99
Dni listopadowego przełomu 1918 roku w Sierpcu i okolicy.

Publikowany tekst to fragment książki Piotra Lissowskiego - "Jak Feniks z popiołów. Oswobodzenie ziem polskich spod okupacji w listopadzie 1918 r." (Mazowiecka Wyższa Szkoła Humanistyczno-Pedagogiczna, Łowicz 1998 r., s. 191-194).


W Mławie już z rana 11 listopada urzędnicy niemieccy dali znać, że wkrótce opuszczą miasto. Wobec tego aplikanci polscy zgłosili się do naczelnika powiatu, który zgodził się przekazać im agendy. W ciągu dnia wszystko zostało przejęte. Zabrano m.in. kasę komunalną i kasę urzędu zbożowego, natomiast oddział Ost-Banku zdążył już pieniądze wywieźć. Akta karne Niemcy spalili. Rozbrojenie żołnierzy przy pomocy 50 peowiaków i młodzieży szkolnej odbyło się spokojnie. Zabrano 60 karabinów.

Natomiast żandarmi mławscy stanowczo odmówili wydania broni i w pełnym rynsztunku, na koniach, zaczęli wycofywać się w stronę pobliskiej granicy. Za żandarmami podążyła gromada ludzi, przeważnie młodzieży, "nie szczędząc docinków pod ich adresem". Żandarmi nie reagowali na zaczepki, dopiero nad samą granicą kilku z nich odwróciło się nagle i dało do tłumu salwę z rewolwerów. Padł zabity uczeń gimnazjum mławskiego Henryk Sokalski. Na jego pogrzebie zgromadziło się "całe miasto".

W położonych również w pobliżu granicy - ale nieco dalej na zachód - Bieżuniu i Żurominie nie przystąpiono do akcji mimo gotowości POW. Ciągnęły tu bowiem szlakiem wiodącym ku granicy na Lidzbark "wielkie masy wojska". Obawiano się zemsty na mieszkańcach "w razie jakiejkolwiek akcji przeciw Niemcom". Gdy wreszcie w Żurominie podjęto mimo wszystko próbę rozbrojenia miejscowego posterunku, Niemcy stawiali opór "zabijając miejscowego rymarza Pajewskiego". Po tym incydencie sami odeszli, łącząc się z maszerującymi po szosie siłami.

W Sierpcu i okolicy na skutek dużej przewagi liczebnej i stanowczej postawy Niemców wysiłki polskie nie dały większych rezultatów. Wprawdzie zdobyto od razu na początku nieco broni, zabierając koło wsi Grąbiec 4 samochody niemieckie (akcją tą kierował nauczyciel Henryk Tułodziecki, komendant miejscowego Pogotowia Bojowego PPS). Ale uzbrojenia tego okazało się za mało.

W garnizonie sierpeckim (niemieckim - Red.) wyłoniła się Rada Żołnierska. Komendant POW Chawłowski podjął z nią pertraktacje, domagając się oddania broni i obiecując w zamian "bezpieczny przemarsz do granicy w Golubiu pod eskortą plutonu POW". Niemcy zwlekali jednak z odpowiedzią.

Tymczasem wieczorem 10 listopada otrzymano wiadomość, że w pobliskiej wsi Babiec zatrzymał się tabor niemiecki złożony ze 150 wozów. Udał się tam natychmiast oddział POW, ażeby przejąć więziony majątek. Dowódca kolumny odmówił jednak wydania wozów. Padły strzały, które raniły niemieckiego wachmistrza. Potem wywiązała się ogólna obustronna strzelanina. Już wkrótce ujawniła się przewaga Niemców, którzy wprowadzili do walki karabiny maszynowe, peowiakom zaś zabrakło amunicji. Musiano się wycofać ze stratą jednego rannego i jednego wziętego przez Niemców do niewoli.

W Sierpcu zastano zmienioną niekorzystną sytuację. Niemcy, zaalarmowani strzałami w Babcu, opasali kordonem koszary i poustawiali karabiny maszynowe. Próby wznowienia 11 listopada rozmów z Radą Żołnierską nie dały wyników. Przewodniczący Rady oświadczył, że "broni nie wyda, gdyż obawia się, że peowiacy nie wypuszczą ich potem żywych z miasta". Wobec słabości sił własnych nie można było pokusić się o atak na koszary. Pozostawało przejmowanie urzędów oraz wyłapywanie pojedynczych Niemców w mieście. Rozbrojono komendę policji oraz tzw. komisję bandycką.

Nazajutrz 12 listopada z rana wojsko niemieckie opuściło koszary i pomaszerowało z Sierpca w stronę granicy. Polacy nie byli w stanie go zatrzymać. Komendant POW zarządził tylko, "ażeby straż ogniowa nie wypuszczała nikogo na ulicę, którą maszerowali Niemcy, aby uniknąć starć."

Tak więc w omawianym rejonie zanotować możemy kilka wypadków odejścia Niemców zwartymi oddziałami, z bronią, po części także z taborami. Z powodu niekompletności źródeł trudno jest powiedzieć, ilu to w sumie było żołnierzy. W literaturze niemieckiej znaleziono wzmiankę o jednym tylko wypadku, gdy 2 i 3 kompanie bytomskiego baonu landszturmu z płockiego gubernatorstwa wojskowego pomaszerowały do Torunia. Mówi się tam, że dowódcą oddziału był mjr Wex oraz że zabrano wszystkie zapasy.