3/2001
Wspomnienia syna wiejskiego nauczyciela
z lat międzywojennych

Ojciec był niewysoki ale dobrze zbudowany, krępy, co rekompensowało w pewnym stopniu jego niski wzrost. Strzygł się wysoko i na dość dużej głowie pozostawała tylko niewielka ilość jasnych włosów. Nosił za to długie wąsy, które co pewien czas podkręcał. Czy wiosną, czy latem chodził w ciemnym garniturze i białej, ozdobionej krawatem, koszuli, której kołnierzyki i mankiety, przypinane guzikami, wymieniał w razie potrzeby.

Mój ojciec - Zygmunt Kubiński - nauczyciel szkoły w Łążynie (ok. 1930 r.)

Wychodząc z domu wkładał na głowę kapelusz i zabierał z sobą laskę. Laska była jasna, lekka, chyba bambusowa. Gdy szedł, a był w dobrym humorze, kręcił nią młynka. Chodząc stawiał długie kroki i kołysał się lekko na boki.

Takim pamiętam ojca z lat międzywojennych, gdy był wiejskim nauczycielem, a ja kilkuletnim, później kilkunastoletnim chłopcem. Po wojnie zrezygnował z kapelusza i z laski, którą zostawił gdzieś po drodze, gdyśmy we dwóch w upalne dni września 1939 roku wędrowali uciekając przed Niemcami.

Był ojciec zawsze poważny, rzadko żartował, rzadko uśmiechał się. Z natury małomówny, nieczęsto z nami, to znaczy swoimi dziećmi, rozmawiał. Rozmowny stawał się tylko wtedy, gdy pojawiał się w domu jakiś gość, najczęściej miejscowy gospodarz i ojciec z tej okazji stawiał na stole karafkę z zaprawioną miodem wódką, którą nalewał do kieliszków. Zdarzało się to jednak stosunkowo rzadko.

Chociaż pochodził z miasta, najlepiej czuł się na wsi wśród jej mieszkańców, tak, że do miasta wyjeżdżać nie lubił. Nawet do Sierpca, gdzie mieszkała przecież jego rodzina, udawał się niechętnie i tylko w jakichś ważnych sprawach.. Miał wprawdzie kilku kolegów uczących w okolicznych wsiach, ale bliższymi duchowo byli mu chłopi, z którymi lubił pogawędzić o codziennych wiejskich sprawach czy o polityce. Od liczniejszego towarzystwa stronił. Gdy przyglądam się zdjęciom robionym podczas okręgowych konferencji nauczycielskich, zauważam, że ojciec stoi na nich zawsze gdzieś z boku bądź z tyłu, ukryty częściowo za innymi, jakby wstydził się do tych zdjęć pozować. Czy spowodowane to było jakimś kompleksem niższości czy wrodzoną skromnością? Chyba jednym i drugim.

To przywiązanie do wsi, życia wiejskiego i prostego człowieka wycisnęło piętno nawet na języku, jakim się ojciec na codzień posługiwał. Używał bowiem często wyrazów gwarowych i mówił: syr, mliko, pójdziem, zrobim. Oczywiście w szkole czy w obecności osób spoza kręgu najbliższych posługiwał się językiem literackim. Wydaje mi się, że jedną z przyczyn chętniejszego przebywania ojca wśród prostych ludzi, była ich prostolinijność, która cechowała i ojca. Był człowiekiem wyjątkowo prawdomównym, nie znoszącym krętactwa, zakłamania, pozerstwa, megalomanii. To te właśnie cechy były powodem częstych konfliktów z ciotką Sabiną, która miała skłonności do fantazjowania i ubarwiania swoich opowieści, czym irytowała ojca, który wyrzucał jej wtedy mijanie się z prawdą, co z kolei irytowało ciotkę.

Jak już wspominałem, wrodzona małomówność ojca, jego skromność, powściągliwość sprawiały, że niewiele z jego ust słyszałem opowieści z czasów jego dzieciństwa czy młodości. Niemniej jednak zdarzały się chwile, kiedy pod wpływem jakiegoś szczególnego nastroju czy w przystępie dobrego humoru opowiadał nam o niektórych wydarzeniach ze swego życia. Do niektórych spośród tych wydarzeń, widać szczególnie mu bliskich, powracał nawet kilkakrotnie, dlatego też mogłem je zapamiętać.

Te właśnie nieliczne zapamiętane opowieści ojca, skąpe notatki, jakie przypadkowo pozostawił po sobie, jak i kilka oficjalnych dokumentów, które uratowały się z wojennej zawieruchy, pozwalają mi dziś odtworzyć jego dzieje do czasów, gdy ja przyszedłem na świat i dorosłem na tyle, by móc być naocznym obserwatorem dalszych kolei jego życia.. A dzieje te przypadły na okres ciekawy, burzliwy: przełom XIX i XX wieku, czasy rewolucji 1905 roku, Wielką Wojnę i trudny początek własnej polskiej państwowości.

Urodził się ojciec 27 października 1886 roku. Niewiele ponad dwadzieścia lat upłynęło od tragicznego w skutkach powstania styczniowego, którego działania objęły również okolice Sierpca, o czym przypomina powstańcza mogiła pod miastem. Czy żywe były tradycje tego powstania w rodzinie ojca? Czy docierały do niego w czasach dzieciństwa echa tamtych wydarzeń? Sądzę, że tak. To właśnie w kręgach rzemieślniczych miast i miasteczek idea powstania znalazła wtedy powszechny odzew, poparcie. Na zetknięcie się w dzieciństwie z ideami niepodległościowymi wskazuje również późniejsza postawa ojca, postawa gorącego patrioty. A nie sądzę, aby ukształtowała się ona później, musiał coś z tych tęsknot za wolną Polską wynieść z domu rodzinnego.

Ten dom rodzinny, to, kamieniczka w Sierpcu przy wąskiej brukowanej kocimi łbami uliczce Św. Wawrzyńca. W tamtych czasach znajdowała się ona chyba już na krańcach miasta, raczej zresztą miasteczka, liczącego kilka tysięcy mieszkańców. Miasteczko było biedne, domy w większości parterowe drewniane, a połowę jego mieszkańców stanowili Żydzi. Takim poznałem Sierpc jeszcze w czterdzieści lat później. Tylko że w czasach^ kiedy ojciec jako kilku - czy kilkunastoletni chłopak biegał po bruku sierpeckich uliczek (a pewnie niektóre nie były nawet jeszcze brukowane), czy puszczał łódki w płynącej po obfitym deszczu rynsztokami wodzie, bądź kąpał się w płynącej wśród łąk kilkadziesiąt kroków od domu Sierpienicy, wszystkie szyldy w miasteczku były dwujęzyczne, a po ulicach chodzili wąsaci rosyjscy żandarmi, snuli się rosyjscy żołnierze, oddający honory rosłym oficerom w długich szynelach z szablami przy boku. Stacjonował bowiem w miasteczku garnizon rosyjskiej kawalerii. Jej koszary znajdowały się między innymi w piętrowym drewnianym budynku przy ulicy Piastowskiej. A na Płockiej obok parku stanął murowany budynek kasyna oficerskiego. Tuż obok wznosiła się okazała cerkiew, a wysadzana lipami aleja prowadziła do drewnianego dworku, w którym mieszkał dowódca garnizonu.

W państwowe święta a może i w niedziele, wojskowa orkiestra w parku obok kasyna dawała koncerty: Niosły się na całe miasteczko wojskowe marsze i pełne melancholii rozlewne rosyjskie walce: może "Fale Amuru" albo "Na wzgórzach Mandżurii"..

A w dni powszednie rozlegał się często po bruku stukot końskich kopyt; to oddział kawalerzystów udawał się na piaszczysty poligon znajdujący się za Skrwą. Towarzyszyła im gromadka gapiów: Żydów, wyrostków, dziewcząt podziwiających jadącego na czele eleganckiego oficera.

W takim to Sierpcu ukończył ojciec sześciooddziałową szkołę. Była to oczywiście szkoła rosyjska z rosyjskim językiem nauczania i niewieloma godzinami przeznaczonymi na nauczanie języka polskiego, jakim władała przeważająca większość mieszkańców "przywiślańskiego kraju ." Być może zdolności, jakie wykazał ojciec w tej szkole, skłoniły rodziców do wysłania go do "Czteroklasowej Miejskiej Szkoły " w Gostyninie. Może podsunął im tę myśl któryś z sierpeckich nauczycieli.

Czteroklasowa "szkoła miejska" w Gostyninie miała charakter szkoły średniej. W późniejszych dokumentach ojca, wydanych już za czasów niepodległości, mówi się o niej jako o gimnazjum.

O pewnym wydarzeniu z okresu pobytu w tej szkole opowiadał ojciec, niejednokrotnie. Było to wydarzenie związane z falą rewolucji, jaka ogarnęła ziemie polskie pod zaborem rosyjskim w roku 1905, a która objęła również szkoły, przez które przetoczyła się fala strajków, mających na celu przywrócenie w szkołach należytego miejsca językowi polskiemu.

Taki strajk miał w tym czasie miejsce również w "miejskiej szkole" w Gostyninie, a jednym z jego organizatorów był mój ojciec. Wydarzenie to uznał ojciec widocznie za wyjątkowo ważne w swoim życiu, bo je później opisał i opis ten znalazłem po jego śmierci w pozostawionych przez niego dokumentach.

"Jako dzień rozpoczęcia strajku - pisał - wybraliśmy "galówkę", jak nazywano święto państwowe. Złożyliśmy skierowaną do władz petycję, w której domagaliśmy się języka polskiego jako wykładowego, i udaliśmy się do kościoła. Po drodze kilku z nas weszło do budynku szkoły powszechnej, aby oznajmić dzieciom, że i one mają przystąpić do strajku i zabraliśmy je do kościoła.

Po ukończeniu mszy, kiedy rozpocząć się miały modły za cara, ostentacyjnie ruszyliśmy w kierunku drzwi, aby opuścić kościół. Tu wpadliśmy na żandarma, który nas zatrzymał i zaczął spisywać nasze nazwiska. Zdążył zapisać tylko kilka, w tym i moje, gdyż inni wystraszeni cofnęli się do kościoła. Obecny był przy tym nasz nauczyciel języka polskiego, któremu wtedy przypadł obowiązek prowadzenia nas na uroczystą mszę. Przejęty i przerażony naszą postawą, zaczął nas prosić, żebyśmy wyrazili wobec żandarma skruchę i prosili o przebaczenie, w przeciwnym razie zostaniemy niechybnie za ten czyn skazani na Sybir. Odpowiedzieliśmy mu, że na Sybir wywożeni są najlepsi Polacy i cieszyć się będziemy, że znajdziemy się w ich gronie."

Po skończeniu czteroletniej miejskiej szkoły w Gostyninie, jak wynika z zachowanego odpisu "swidziecielstwa", uczęszczał ojciec na jakiś kurs pedagogiczny przy gimnazjum w Płocku i w wyniku zdania odpowiednich egzaminów otrzymał uprawnienia nauczania w szkołach podstawowych. Na świadectwie wydanym przez dyrekcję " Płockoj mużskoj gimnazji" brzmiało to pięknie: udostojen zwania ucziciela naczalnych ucziliszcz, czyli "uzyskał tytuł nauczyciela podstawowych szkół".

Rozpoczął się teraz w życiu ojca okres pracy w różnych szkółkach wiejskich, okres, który trwał do wybuchu II wojny światowej a więc trzydzieści dwa lata. Wybuch pierwszej wojny światowej zastaje ojca w Różu, w powiecie rypińskim. Ojciec nie wspominał o jakiejś dłuższej przerwie w pracy, nic o tym nie mówią też pozostawione przez niego dokumenty, co oznaczałoby, że działania wojenne i zajęcie tych terenów przez Niemców, co musiało nastąpić już w pierwszych tygodniach wojny, nie zakłóciło zbytnio pracy szkół. Były to inne czasy i Niemcy, aczkolwiek ich rządy i wtedy były ciężkie dla Polaków, nie byli jeszcze tymi Niemcami, którzy podczas drugiej wojny światowej wsławili się zbrodniczą dyskryminacją Polaków. Wtedy liczyli się z Polakami choćby z tego względu, że w ich armii walczyły setki tysięcy Polaków z Poznańskiego czy Pomorza.

Pod koniec wojny, gdy Niemcom zaczęło brakować surowców, konfiskowali dzwony kościelne dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego. W Różu zdjąć nie zdążyli, bowiem dzwony z kościoła zniknęły. Uprzedzeni o zamiarach Niemców mieszkańcy wsi zdjęli je z dzwonnicy i ukryli w torfowisku. Niemcy rozpoczęli śledztwo, ale sprawców nie wykryli. Mimo to aresztowali kilku młodych mieszkańców wsi, wśród nich i ojca.

Przez pewien czas więziono ich w Lipnie, ale winy aresztowanym nie udowodniono. Aresztujący ojca żandarm zarzucił mu, że u niego w mieszkaniu odbywały się zebrania młodzieży i że on wie, kto dzwony ukrył. Ojciec oczywiście wiedział, ale do tego nie przyznał się i wszystkich musiano zwolnić. Wydaje mi się (może nawet sam ojciec wspominał o tym), że owa grupa młodzieży, zbierającej się u ojca w mieszkaniu, stanowiła komórkę POW - Polskiej Organizacji Wojskowej -podziemnej organizacji stworzonej przez Piłsudskiego przed jego aresztowaniem i osadzeniem w magdeburskiej twierdzy.

W Różu zastało też ojca wydarzenie, które na pewno stanowiło dla niego niezwykłej wagi przeżycie: powstanie polskiej administracji szkolnej. I to na rok przed zakończeniem wojny i przed powstaniem państwowości polskiej! A mówi o tym pewien dokument, na jaki natrafiłem wśród pozostawionych przez ojca papierów, a jest nim zaświadczenie wystawione ojcu przez inspektorat szkolny w Sierpcu w roku 1934. Prawdopodobnie zaświadczenie takie potrzebne było ojcu dla ustalenia stażu pracy w szkolnictwie polskim. W zaświadczeniu inspektor Serejko stwierdza, że pan Zygmunt Kubiński, nauczyciel publicznej szkoły powszechnej w Suradówku powiatu lipnowskiego, został w dniu l października 1917 roku przejęty od władz okupacyjnych na stanowisku nauczyciela publicznej szkoły powszechnej w Różu, gminy Sokołowo, powiatu rypińskiego. Nie potrafię sobie wyobrazić jak przebiegało owo przejęcie od władz okupacyjnych i czy towarzyszyła temu jakaś ceremonia, przysięga złożona przedstawicielom polskich władz szkolnych? Mogę sobie natomiast wyobrazić radość ojca towarzyszącą temu wydarzeniu; nie jest już podwładnym carskim urzędnikom ani niemieckiemu okupantowi, jest wreszcie polskim nauczycielem, uczącym w polskiej szkole, nadzorowanym przez polskie władze szkolne.

W rok później, tuż przed końcem wojny " według nominacji inspektora szkolnego w Lipnie", zostaje ojciec przeniesiony do Malanowa. I tu, po kilku już tygodniach, spełniają się marzenia jego młodości - powstaje niepodległe Państwo Polskie.

Już w trzy lata później - w roku 1920 - wymarzona przez ojca niepodległość zostaje jednak znów zagrożona. W kierunku Warszawy naciera armia bolszewicka pod wodzą marszałka Tuchaczewskiego. Na północy zajmują bolszewicy Sierpc i zapędzają się aż do Wisły na odcinku od Płocka do Włocławka. W wyniku skutecznych działań polskich wojsk, już po kilku dniach w popłochu opuszczają jednak te tereny. Ciotka Zofia pamięta i bolszewików, którzy stacjonowali kilka czy kilkanaście dni w Malanowie i okolicach, jak i noc w którą w popłochu z Malanowa uciekali.

Ojca wtedy w Malanowie nie było, bo zgodnie ze swym patriotycznym poczuciem obowiązku na wieść o zbliżającej się Czerwonej Armii zgłosił się na ochotnika do wojska. Ubrany w niebieski drelich, ćwiczył zapamiętale drewnianym karabinem, bo prawdziwej broni zabrakło. Tak przynajmniej zapamiętałem ze skąpych, jak zwykle, opowieści ojca na ten temat. Ale gdy bolszewicy znaleźli się nad Wisłą, ojciec miał już prawdziwy karabin i należał do oddziału mającego za zadanie strzec przepraw przez Wisłę, bo pamiętam jego opowieść o tym jak to na drugim brzegu Wisły pojawił się Kozak, który zeskoczywszy z konia zaczął go poić w wiślanej wodzie. Nasi zaczęli do niego strzelać, ale on nie przejmował się strzelaniną, dopiero gdy koń przestał pić, wskoczył na niego i wolno odjechał.

Gdy armia Tuchaczewskiego została rozgromiona i niebezpieczeństwo zagrażające naszemu odrodzonemu państwu minęło, został ojciec w październiku zwolniony z wojska. Wrócił do Malanowa w randze starszego szeregowca. I wtedy ożenił się.

Ale to nie koniec trudnej drogi ojca do stanowiska nauczyciela polskiej szkoły. Wszak uprawnienia jakie zdobył w rosyjskim gimnazjum dotyczyły szkół w dawnym państwie carów. Odzyskanie niepodległości postawiło nauczycieli takich jak ojciec wobec konieczności przekwalifikowania się, dokształcania i nabycia umiejętności dających im uprawnienia do nauczania w szkołach Rzeczpospolitej Polskiej.

Z zachowanych akt mogę odtworzyć żmudną drogę zdobywania tych kwalifikacji; różne wakacyjne kursy, egzaminy, aby wreszcie w dniach 28 i 29 lipca 1924 roku a więc w rok po moim urodzeniu, zdawać w Lipnie ostateczny egzamin "dla czynnych a nie wykwalifikowanych nauczycieli szkół powszechnych".

Mam przed sobą arkusze egzaminacyjne z tego egzaminu. Jakimś cudem nie zostały zniszczone podczas wojny, jakimś trafem wróciły po wojnie w ręce ojca. Dowiaduję się z nich, że temat egzaminacyjnej pracy pisemnej z języka polskiego brzmiał: "Jakie myśli wypowiedział Słowacki o narodzie polskim w Lilli Wenedzie?". Z pracy otrzymał ojciec oceną dobrą. Kilka dni później zdaje ojciec egzamin ustny. Z języka polskiego otrzymał zadanie: zinterpretować tekst "Na Termopilach ja się nie odważę osadzić konia w wąwozowym szlaku". A więc "Grób Agamemnona" Słowackiego. Z geografii - ciekawy moim zdaniem temat - " Obronność granic współczesnej Polski". Z obu przedmiotów oceny dobre. Ciekawe, że nie powiodło się ojcu z historii Polski, którą tak przecież lubił! No cóż, miał pecha, bo wylosował niewdzięczny temat: " Czym tłumaczyć, że w Polsce szlachty było stosunkowo więcej niż w innych krajach?". Ocena tylko dostateczna. Druga część egzaminu obejmowała tylko przedmioty pedagogiczne.

Po zdaniu egzaminu na pewno odetchnął z ulgą. Kosztowały go one wiele pracy, wiele godzin przesiedzianych nad podręcznikami i lekturami. teraz może odpocząć, więcej czasu poświęcić rodzinie. No i nareszcie uzyskał pełne prawa do nauczania w szkołach powszechnych wraz ze wszystkimi przywilejami związanymi z zawodem nauczycielskim w państwie polskim. Swe wejście w szeregi nauczycielstwa polskiego ojciec potwierdził składając przysięgę przed inspektoratem szkolnym.

Zbigniew Kubiński